52-letnia Teresa zatrudniła się w markecie sieci Mila. 4-go dnia pracy usłyszała: Pampers na d*pę i…

Wiele razy słyszelismy o nadużyciach w miejscach pracy. Wiele też osób odważyło się poinformować opinię publiczną przyczyniając się do pozytywnych zmian.

Słynna sprawa dźwigania przez kobiety w marketach Biedronka, która wprowadziła wózki widłowe, a za nią poszły inne sieci. Jednak problem zbyt małej ilości zatrudnionych osób do pracy, która musi zostać wykonana sprawia, że nieustannie dochodzi do wykorzystywania pracowników.

Mają ograniczoną ilość przerw, o urlop w potrzebnym im terminie zawsze muszą walczyć, a praca jest pod ogromną presją czasu.

Ale czasem, jak dowiadujemy się z historii 52-letniej Teresy, która napisała do portalu kobieta.wp.pl, bywa jeszcze gorzej.

Kobieta zatrudniła się w supermarkecie Mila przy ul. Otolińskiej w Płocku w październiku tego roku.

Na „dzień dobry” uzmysłowiono mi, że mam 15 minut przerwy na 8 godzin pracy. W tym czasie trzeba się załatwić, zjeść, napić”
Więc albo się zjadło, albo nie zjadło, przy czym kierowniczka stała właściwie z zegarkiem w ręku i pytała ciągle: „Długo jeszcze?”. Dlatego jak kazała usiąść przy kasie, to siedziałam. Raz tylko przycisnęłam guzik, bo już nie mogłam wytrzymać. Podeszła wtedy oburzona kierowniczka i zapytała, po co ją wołam. Próbowałam dowiedzieć się, dlaczego nie mogę wyjść na chwilę nawet do toalety. „Niech pani nie dyskutuje” – odpowiedziała. – „Ma pani jedynie wykonywać polecenia”. Mimo to wyszłam, to było kilka dni po rozpoczęciu pracy. Siedziałam w kabinie, aż nagle ktoś zapukał do drzwi. Skonsternowana wydusiłam z siebie: „Chwileczkę”. Zaraz okazało się, że za drzwiami stoi nie kto inny, jak moja kierowniczka. W ręku trzymała pampersa i wymownie patrzyła na mnie. Zdenerwowana rzuciłam: „Po co mi to?”. Odparła, że takie zasady, bo szkoda czasu na chodzenie do toalety. Zapytałam: „A czy pani też nosi?”. Odpowiedź była przecząca, więc stwierdziłam, że w takim razie też nie potrzebuję. Wtedy padło zdanie: „Pampersy na d… i do roboty”. Wcześniej widziałam, że dziewczyny przynoszą sobie paczki na zaplecze, ale myślałam, że może to z powodu okresu, żeby nie przesiąkło. Ale jednak nie…

„Nie wiedziałam, co mnie tam czeka. Kierowniczka robiła dobre wrażenie. Na początku zapewniała mnie, że zostanę nauczona wszystkiego po kolei”
Następnego dnia przyszłam do pracy i zapytałam, co mam robić. W odpowiedzi usłyszałam: „Idzie pani obsługiwać piec”. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale zostawiono mnie samą sobie. Kiedy maszyna zaczęła piszczeć, znikąd pojawiła się kierowniczka. Przybiegła z krzykiem: „Tak głupiej osoby jeszcze spotkałam, żeby nie umiała pieca obsłużyć!”. Więc zajęła się tym sama, mi każąc iść na stoisko z mięsem. Każdego klienta uprzedzałam, że jestem nowa i dopiero się uczę. Tylko kierowniczka tego nie rozumiała, powtarzała ciągle: „Za wolno!”, „Szybciej!”. Wszystko musiałam ogarniać sama.

Dość szybko za to pokazano mi, jak oszukiwać klientów. I tak np. jeżeli nakroiłam żółtego sera i go ometkowałam, ale danego dnia nie „zszedł”, to następnego miałam go odfoliować, plasterki z wierzchu włożyć w środek i zafoliować z aktualną datą. To samo musiałam robić z mięsem – przeceniało się go i mówiło, że jest promocja. Nikt nie wiedział, że chwilę wcześniej było odświeżane w misce z wodą. A kiedy warzywa zaczynały gnić, musieliśmy kłaść je na wierzch i lekko oczyścić. Przy tym wszystkim ciągle słyszałam: „Szybciej, szybciej!”

Nie chce sie wierzyć, że wciąż panują w miejscach pracy i sklepach, gdzie kupujemy żywność takie „zasady”. Wydawałoby się, że podnieśliśmy już standardy i nie obowiązuje u nas dziki kapitalizm jak w latach 90-tych. Tymczasem wciąż łamane są podstawowe prawa pracownicze.

Karolina Błaszkiewicz z serwisu kobiet.wp.pl, poprosiła płockie biuro supermarketów Mila o komentarz w tej sprawie:

Przywiązujemy szczególną wagę do poszanowania praw naszych pracowników. Opisana sytuacja nie mieści się w jakichkolwiek standardach i z całą pewnością jest wbrew zasadom, według których pracujemy. Opisana sytuacja nigdy nie była nam zgłaszana, mimo funkcjonującej w firmie procedury sygnalizowania przez pracowników wszelkich nieprawidłowości. Jednocześnie chcielibyśmy zaznaczyć, że każdy tego typu sygnał traktujemy poważnie i z pewnością dokładnie przyjrzymy się tej sprawie.

Miejmy nadzieję, że list pani Teresy rzeczywiście przyczyni się do zmiany standardów panujących w firmie.

Firmy wciąż wykorzystują sytuację że pracownicy obawiają się o swoje miejsce pracy i utraty dochodów, ale bez nagłaśniania takich spraw nic nie zmieni sie na lepsze, a wręcz przeciwnie. Pracodawcy będą czuli się bezkarni, a ludzie wykorzystywani i oszukiwani.