Gdyby to dziś miały odbyć się wybory parlamentarne wciąż najwięcej głosów jako jedno ugrupowanie zdobyłaby Zjednoczona Prawica, która mogłaby liczyć na 28% głosów.
Na drugim miejscu znalazłaby się Koalicja Obywatelska z 23,1% głosów. Na trzecim Polska 2050 Szymona Hołowni, na którą głosować chce 14,9 badanych.
Lewicę popiera 6,2% Polaków. Do parlamentu nie weszłaby Konfederacja (4,4 proc.) oraz PSL-Kukiz’15 (2,8 proc.).
Badanie przeprowadził IBRiS na zlecenie „Rzeczpospolitej” na grupie reprezentacyjnej 1100 respondentów.
Wyniki sondażowe wydają się odzwierciedlać nastroje w mediach społecznościowych. Od początku strajków nastąpiło ogromne przewartościowanie sceny politycznej. Posty, wystąpienia posłów PiS-u cieszyły się zawsze ogromną popularnością, obecne te nastroje na kontach posłów ugrupowania Zjednoczonej Prawicy wydają się zupełnie inne.
Dlaczego Hołownia?
Od lat główny spór polityczny został zagarnięty przez dwa ścierające się ugrupowania PO i PiS, oraz ich sztandarowe postaci Kaczyńskiego i Tuska (nawet pomimo jego nieobecności w aktualnej polityce polskiej). Sytuacja ta jest dość komiczna, ponieważ programowo te ugrupowania niewiele się różnią.
Chyba bardziej różnicuje je forma dyskursu społecznego niż faktyczne różnice programowe. Kaczyński wydaje się lepiej nawiązywać dialog ze wsią i mniej wykształconymi grupami społecznymi, natomiast politycy Koalicji Obywatelskiej lepiej trafiają do tzw. elit.
Jednak obydwa ugrupowania są silnie prokatolickie i dość konserwatywne z wyjątkiem podejścia do gospodarki, która dla PO zawsze powinna być liberalna, a dla PiS socjalna, rzecz jasna tylko pozornie, za pomocą mechanizmu prostego przekazania środków do rąk obywateli, który stwarza wrażenie państwa opiekuńczego. Gdyby się jednak szerzej zastanowić wcale nim nie jest.
O dziwo na scenie wyrósł kolejny gracz Szymon Hołownia. I o dziwo reprezentuje dokładnie te same wartości fundamentalne co PO i PiS. Również jest silnie katolicki i również dość konserwatywny. Co prawda mocno akcentuje rozdział kościoła od państwa i budowanie społeczeństwa obywatelskiego, a także deklaruje silną niechęć do PiS, ale czy to czyni go realną alternatywą?
Na razie wydaje się ludziom wiarygodny. Jego filmik, z komentarzem do oświadczenia Jarosława Kaczyńskiego, został wyświetlony 4 miliony razy i udostępniony ponad 60 tys. razy! To dużo mówi o sile poparcia dla nowego uczestnika sceny politycznej.
Hołownia stoi na tle flagi polskiej i uni europejskiej i wygłasza orędzie, jako kto? Trudno powiedzieć, ale widać jego elokwentne pustosłowie bardzo się Polakom podoba.
Z całą pewnością nie można odebrać Panu Szymonowi inteligencji i łatwości wyrażania niezadowolenia Polaków. Jako osoba medialna, dziennikarz i prezenter w programach na żywo, musiał posiadać łatwość i szybkość reakcji na to, co akurat się dzieje i znakomicie potrafi wykorzystać te atuty obecnie. W wyborach parlamentarnych wyśmiewano jego udział w reality show, toteż teraz w bibliotece, na tle książek i flag dodał sobie potrzebnej powagi.
O ile dla pewnej grupy jest właściwą osobą, o tyle dla tych o poglądach lewicowych, których w Polsce wbrew pozorom jest bardzo dużo, może być ogromnym rozczarowaniem.
Jako katolik zawsze będzie wyznawcą zasad Kościoła Katolickiego i raczej trudno wyobrazić sobie, by poszedł z kościołem na jawną wojnę, na bitewkę, może, ale pozorną i nie zrażającą do niego katolików.
Przypomnijmy, że Szymon Hołownia zagospodarował właśnie tę część wyborców, którą kiedyś dysponował Janusz Palikot, Paweł Kukiz, Wiosna czy Konfederacja. To egzotyczne połączenie, a jednak prawie ci sami wyborcy. To ci wyborcy, którzy są znudzeni tymi samymi postaciami w polityce i za każdym razem wierzą, że ktoś nowy zmieni politykę w realną, a władzę w obywatelską.
Co dziwne w całym politycznym spektrum nie ma tak naprawdę ugrupowania, które reprezentowałoby wartości, tak twardo akcentowane na strajkach.
Strajki anty PiS czy o prawa kobiet?
Analizując komentarze, opinie, język i nastroje łatwo nabrać przekonania, że oddolny ruch sprzeciwu, choć źródło ma w naruszeniu tzw. kompromisu aborcyjnego, to faktycznie jest anty-pisowski.
Bezczelność władzy widać mocno uwierała Polaków. W każdej grupie wiekowej. Ale starsi nie byli dość zaangażowani, by wyjść skutecznie i w wystarczającej ilości na ulice, za to młodzi, którzy dziś znają języki, wyjeżdżają, mają przyjaciół i rodziny zagranicą poczuli, że duszą się w narracji, którą od lat posługuje się PiS.
Ten język do nich nie przemawia. Oczywiście nie do wszystkich. Od lat szkolnictwo, podręczniki podlegają ostrożnej, ale jednak skutecznej ideologizacji prawicowej i młodzież niepostrzeżenie jest agitowana wartościami, które z czasem przyjmuje za swoje.
Jest więc spora część młodzieży, która boi się osób o odmiennej orientacji seksualnej, która boi się grzechu, czy napływu uchodźców. Ta młodzież będzie podatna na wezwania wodza do obrony wartości, będzie stała pod kościołami lub będzie do tych akcji pozytywnie nastawiona.
I jest w końcu idea, które przewierca wyborów na wskroś. W poprzek wieku, wartości katolickich (choć nie do końca), w poprzek sceny politycznej.
To kobiety
Kobiety stanowią w ogólnej liczbie ludności Polski prawie 52 proc. i na 100 mężczyzn przypada ich 107. A jednak w polityce, na najwyższych stanowiskach, w prestiżowych miejscach przestrzeni publicznej jest ich zaledwie kilkanaście procent? Dlaczego?
Czy są słabsze, głupsze, mniej wykształcone, mają mniejsze mózgi, jak zwykło wmawiać się nam latami? Nie. Jest tak, bo wciąż obowiązuje system patriarchalny, który świadomie, a w niektórych sferach podświadomie wdrukowuje zarówno kobietom jak i mężczyznom przekonanie, że kobiety generalnie są gorsze.
W podręcznikach dzieci widzą tatę przychodzącego z pracy, a mamę gotującą obiad, lekarza i pielęgniarkę, pana Prezydenta i panią prezydentową.
Niektóre zawody nawet końcówki żeńskie zawłaszczają do tego stopnia, że nie ma polskiego odpowiednika, na przykład słowo „sędzia”.
Dlaczego kobiety się nie buntują?
Bo nie są świadome jak wielkie są w rzeczywistości te nierówności. Oczywiście dużo kobiet zdaje sobie sprawę z tego, ale to wciąż zbyt mało na prawdziwe ruchy społeczne jakie przeszły przez cały cywilizowany świat Ameryki i Europy. Kobiety nieświadome zawsze będą stawiały wmawiane im wartości ponad te wydawałoby się oczywiste jak równość.
Klementyna Suchanow, jedna z inicjatorek strajku kobiet w swojej książce pt. „To jest wojna”, naświetla zjawisko zagarniania przestrzeni publicznej przez retorykę, którą kościół narzuca społeczeństwom. Ludzie wierzą, że w tym wszystkim chodzi o wartości, a prawda jest taka, że chodzi jedynie o ugruntowanie przywilejów kościelnych. Tak wielkich, o jakich nie mogłaby marzyć żadna instytucja funkcjonująca w sferze publicznej.
Nawet osoby jawnie nie zgadzające się na mieszanie kwestii kościelnych z państwowymi, mają problem z odseparowaniem we własnym systemie wartości kwestii wiary, od kwestii moralnych ogólnoludzkich i prawnych.
Dlatego nawet tak proste hasło jak wolność wyboru, budzi w ludziach strach, wątpliwość i wewnętrzny konflikt. Bo jak to pozwolić ludziom, a jeszcze kobietom samodzielnie podejmować tak ważną decyzję? Pozwolić jej zabijać, poczęte dzieciątko? Przecież wolność wyboru, decydowanie o swojej cielesności, samostanowienia nie może być ważniejsze od życia poczętego, prawda?
Jak mówi minister Emilewicz „wolność kobiety do decydowania o sobie kończy się z chwilą zajścia w ciążę”.
A gdzie kończy się wolność mężczyzny do samostanowienia? Nigdzie. Dziwne prawda? Ależ skąd, raczej normalne. Przecież nie można narzucić mężczyznom ustawowo oddawania nerki na rzecz chorych dzieci, to byłoby nieludzkie. Że ratowałoby życie? To nic, mamy przecież zagwarantowaną konstytucyjnie wolność do dysponowania własnym ciałem, nie można nikogo zmusić, by oddał swoje narządy po śmierci, nawet mimo to, że jemu już niepotrzebne, a uratują czyjeś życie. Ba, nie można nawet zmusić rodzica, by oddał krew, czy nerkę swojemu choremu dziecku. Prawo nie może tego narzucić. Nie może też odebrać komuś pieniędzy na zagraniczne wakacje, samochodu i domu, choćby ten ktoś miał ich wiele, bo za te pieniądze można by uratować czyjeś życie. Nie, bo życie narodzone nie jest tyle warte, by zmuszać kogokolwiek do ratowania go. Ale życie poczęte jest.
Kobietę do rezygnacji z tych praw przymuszać można, pomimo, że zagnieżdżony zarodek do 20 tygodnia nawet nie odczuwa bólu, a jego życie można bardziej przyrównać do tysięcy tych, które samoistnie ulegają poronieniu w cyklu kobiety niż prawdziwych, urodzonych i cierpiących tysięcy dzieci, które muszą same zbierać na leczenie, bo ich życie nikogo już nie obchodzi.
W krajach gdzie dopuszczalna jest aborcja do 12 tygodnia, dokonuje się mniej aborcji niż w krajach gdzie jest zakazana. Oczywiście są to nieoficjalne szacunki, bo nikt tak naprawdę nie wie jaka jest dokładna skala zjawiska. Wiadomo za to na pewno, że to edukacja wyraźnie przyczynia się do znacznego zmniejszenia liczby niechcianych ciąż. Ale nie taka edukacja, która jest oparta na zachęcaniu do wstrzemięźliwości i stosowania kalendarzyka. Tylko taka, która informuje młodzież rzetelnie o antykoncepcji.
Bo tu pytanie jest nie o to czy popierasz aborcję czy nie, bo to twoja wewnętrzna sprawa. Pytanie czy popierasz zakaz aborcji z wszystkimi jego konsekwencjami. Bo to zakaz jest wpisany w prawo i realnie wpływa na życie ludzi.
Czy czujesz się kompetentny wziąć odpowiedzialność za istnienie takiego zakazu?
Obrońcy życia
Obrońców życia obchodzi tylko ideologia, tak naprawdę mają w nosie to, co się dzieje z tymi dziećmi, czy są kochane, zaopiekowane, czy mają warunki do rozwoju. Jeśli zostaną porzucone, ewentualnie organizuje się inne kobiety (siostry zakonne) by się nimi zajmowały. Przykłady oddanych księży, fizycznie pracujących na rzecz dzieci, należą niestety do marginalnej mniejszości. Narodzone życie przestaje się też cenić, gdy dziecko staje się gejem czy lesbijką, wtedy to już w ogóle można je dręczyć, odbierać mu godność, łamać jego prawa.
A można byłoby zapobiec aborcji w prosty sposób. Na przykład każdemu zdrowemu mężczyźnie wykonać wazektomię, jest to zabieg odwracalny. To bardzo skuteczna antykoncepcja, która zapobiegłaby niechcianym ciążom i zrzuciłaby ciężar odpowiedzialności za nie tylko z kobiet. Gotowy do zostania ojcem mężyzna miałby przywróconą płodność. Skuteczne prawda? Ale budzi jakiś wewnętrzny opór, no bo jak to mężczyznę przymuszać do czegoś. No jak to tak. Mężczyzny nie można, kobietę tak.
I ludzie się na to godzą, dlatego, szybko w tych, którzy początkowo popierali strajki zrodził się wewnętrzny konflikt. Bo popierali tylko aborcje w przypadku wad letalnych, ale prawo do aborcji już nie. Popierali sprzeciw, ale ten wyrażony wulgarnym językiem, już nie. Popierali prawo kobiet, ale tylko do chwili, w której zachodzi ona w ciążę, bo wtedy już życie płodu staje się wartością większą niż życie jej.
Dlatego nawet w sytuacji, gdy pospolite ruszenie, oddolny ruch sprzeciwu, byłby rzeczywiście realnym obywatelskim buntem, niesterowanym politycznie, przestrzeń tę szybko rozgrabią politycy, ponieważ brak w społeczeństwie poczucia podmiotowości, niezależności. Ludzie ruszyli, ale szybko się wycofają i zrobią przestrzeń politykom, by to oni między sobą rozstrzygali, a my tylko ich moralnie i pisaniem w internecie poprzemy, lub nie.
Społeczeństwo obywatelskie
Gdyby istniała prawdziwa wola, bylibyśmy w stanie jako obywatele wywierać na władzę realną presję. Mielibyśmy w rękach narzędzie do rozliczania tych, którzy zagarniają niepolityczne narzędzia jak sądy czy media, do ugruntowania swojej narracji politycznej.
Tymczasem jedyną karą dla władzy jest niewybranie jej w kolejnych wyborach, ale wszyscy dobrze przeczuwają, że lekka zmiana barw, języka i twarzy i w kolejnych wyborach to samo wróci jak bumerang…
Czy jest więc w Polsce możliwa prawdziwa zmiana, która przybliży nas do wizji społeczeństwa obywatelskiego, świadomego, nieotumanionego pijarową polityczną retoryką, kolokwialnie mówiąc wciskaniem kitu, który chcemy usłyszeć i za którym nic nie idzie?
Rewolucja zaczyna się na ulicy, ale zawsze kończy przy urnach, bo do tego służy demokracja. Kłopot w tym, że wiele osób już w demokrację nie wierzy. Bo to jak zaklęte koło. Do polityki wdzierają się nowi pod hasłami pro obywatelskimi, a po założeniu partii i struktur stają wobec typowych problemów partyjnych i wchodzą w machinę polityki ze wszystkimi jej konsekwencjami, a szczególnie niemożnością realizowania haseł z powodu braku zdecydowanej przewagi. Wobec tego nikną przy następnych wyborach, a tę przestrzeń zagarniają kolejni i od lat tak w kółko.
Może więc warto dać więcej przestrzeni językowi ulicy. Może jednak rewolucję powinna zrobić ulica? Nie odbierajmy jej głosu, niech brzmi jak najdłużej i jak najwięcej prawdziwego głosu obywatelskiego wygrzmi, a może to przeniesie ciężar dyskusji na bardziej społeczny. W końcu to my jesteśmy tym państwem, nie politycy, oni mają mówić naszym głosem, a nie my myśleć ich ideologią.