Krewni z miasta, zjeżdżali na wieś jak szarańcza, ale nie pozwolili im się odwiedzić

Kuzynka mojej matki po ślubie zamieszkała w stolicy u męża, który miał własne mieszkanie z dwiema sypialniami.

Spotkali się zupełnie przypadkowo na rynku, na którym ciocia Nina sprzedawała ogórki. Tam właśnie między nimi zaiskrzyło. Po krótkim czasie pobrali się, a ciocia została mieszczką. Rok później urodził się ich syn Mikołaj, a moja ciotka zapomniała, że ​​ma krewnych na wsi.

Jednak gdy syn dorastał, ciocia sobie o nas przypomniała. Przyjeżdżali na wakacje, wypocząć, a wyjeżdżali obładowani wałówką, no bo przecież na wsi wszystko jest za darmo, a w mieście żyje się drogo.

Mąż ciotki zaczął pić za dużo. W końcu zmarł, a ona musiała pójść do pracy. Syn był już dorosły i też zaczął pracować.

Moja matka współczuła krewnym, ponieważ jej zdaniem trudno było im mieszkać w stolicy. A ci z kolei zaczęli nas jeszcze częściej odwiedzać. Nie żeby pomagać, co to, to nie. Przyjeżdżali, zatykali nosy, bo im śmierdziało, ale kiełbas, boczku i mięsa ze świni, ziemniaków, warzyw, jajek i śmietany się nie brzydzili. Mama pakowała im pełne paczki do bagażnika.

Warto zauważyć, że sami zawsze przyjeżdżali bez prezentów. Ani w żaden sposób nie czuli się zobowiązani.

W końcu jednak zdarzył się przypadek, w którym byli nam bardzo potrzebni. U mojej matki podejrzewano poważną chorobę i musiała udać się do stolicy na kosztowne badania. Nie wiedziałam skąd wziąć tyle pieniędzy i zdecydowałam, że możemy zaoszczędzić przynajmniej na mieszkaniu w mieście. Zwróciłam się do brata i ciotki, prosząc ich, o nocleg na kilka dni.

I tutaj doznałam niesamowitego szoku. W odpowiedzi napisali nam jakie są ceny za noclegi w Warszawie! Bo przecież w stolicy wszystko kosztuje. Mój mąż śmiał się z tej sytuacji przez długi czas, a potem zwrócił się do swojego przyjaciela. On, bez sprzeciwu i pytania, pozwolił nam mieszkać z nim i jego żoną. Mają małe dziecko, ale jego żona była dla nas miła i serdeczna i nawet przygotowywała nam jedzenie.

Nie przyjechaliśmy do nich z pustymi rękami. Wzięliśmy trochę wędlin, mięsa i warzyw. Byli bardzo wdzięczni. Chcieliśmy płacić za prąd i gaz, ale nie chcieli od nas brać pieniędzy.

Na szczęście diagnoza matki nie została potwierdzona. Wróciliśmy do domu i zaczęliśmy żyć jak wcześniej. Po kilku miesiącach krewni przyjechali do nas ponownie. Mama od razu chciała nakrywać do stołu, ale ją powstrzymałam.

„Teraz mamy cennik na wszystko”. Nocleg w domu kosztuje 50 zł, obiad – 20. Jeśli chcesz korzystać z łazienki, to kosztuje dodatkowo 25 zł od osoby. Powiedziałam spokojnie. Ciocia zaczęła się śmiać, a brat zaczął snuć historię o tym, jak ciężko mieszka się w stolicy.

„Mówię bardzo poważnie”. – Nie wycofałam się.

Krewni niechętnie wrócili do samochodu i pojawili się u nas dopiero późną jesienią.

Po „jedynie” worek ziemniaków i cebuli. Ale i tutaj powiedziałam, że jest cena. Ciocia ze złością powiedziała, że ​​taniej będzie dla niej kupić to w mieście i nie tracić na paliwo.

Bardzo się cieszymy. Żyjemy spokojnie na wsi, a jak mamy sprawę w stolicy to przyjaciel męża wita nas z otwartymi ramionami! Nikt za to nas nie wyzyskuje.