Mówiono o nim współczesny James Dean.
Topił serca nastolatek jako Dylan McKay w serialu z lat 90-tych Beverly Hills, 90210, który zrobił furorę na całym świecie, w tym w Polsce.
Młodsza widownia śledzi natomiast losy nastolatków z Riverdale, gdzie Luke Perry grał Freda Andrewsa ojca Archiego jednego z głównych bohaterów.
Kariera aktora rozkwitała. Zagrał w film Quentina Tarantino „Once Upon a Time in Hollywood”, który wejdzie na ekrany kin dopiero latem. Szumnie zapowiadano także reaktywację serialu Beverly Hills, 90210, ponoć był na nią bardzo ciekawy pomysł, który był utrzymywany w tajemnicy. Wiadomo, że wszyscy aktorzy z głównej ekipy serialu, z wyjątkiem walczącej z rakiem Shannen Doherty, miała wziąć udział w przedsięwzięciu.
Wszystkie te plany zniweczył rozległy udar, którego aktor doświadczył kilka dni temu, w środę 27 lutego w swoim domu w Sherman Oaks w Kalifornii.
Aktor został przewieziony do szpitala św Józefa w Burbank, gdzie lekarze utrzymywali go w stanie śpiączki farmakologicznej. Z całego świata napływały życzenia powrotu do zdrowia i modlitwy za aktora. Wszyscy przyjaciele i aktorzy z ekip serialowych publikowali zdjęcia i prosili o modlitwę za aktora. Lekarze wierzyli, że uda się złagodzić skutki udaru. Jednak skutki okazały się zbyt rozległe. Wczoraj rano aktor zmarł w szpitalu. Miał 52 lata.
O śmierci aktora poinformował w oświadczeniu jego rzecznik, Arnold Robinson.
„Rodzina jest wdzięczna za wsparcie i modlitwy, które spływały z całego świata i prosi o prywatność w czasie żałoby”
Luke Perry pozostawia w żałobie dwa pokolenia swoich fanów, którzy kochali jego buntowniczy image i niepokorną artystyczną duszę.
To smutne, że już nie zobaczymy aktora w jegonajlepszych serialowych kreacjach.