„Odejdź, mówiłam ci, nie dotykaj talerza” – babcia i dziadek jedli, a wnuk patrzył na nich

Po ukończeniu studiów poznałam swojego przyszłego męża i jakoś tak szybko wszystko się potoczyło. Dosłownie rok później urodził się nasz pierwszy syn, rok później drugi.

Wydaje się, że żyło nam się całkiem dobrze, ale mąż chciał wrócić do ojczyzny, a pochodził z Ukrainy.

Zgodziłam się bez wahania, zwłaszcza, że mieszkają tam jego rodzice, a mąż jest jedynakiem. Moi rodzice nie żyją, więc nic mnie tu nie trzymało. Liczyłam na ich pomoc, na to, że będziemy rodzina, a dzieci bedą miały dziadków.

Jednak nie przyjęli nas zbyt życzliwie. Zdecydowaliśmy się zamieszkać z rodzicami męża, dopóki nie rozwiążemy problemu z mieszkaniem. Teściowa od razu powiedziała mi, że nie będzie zajmować się naszymi dziećmi. Z pewnością mi się to nie podobało, ale to rozwiązanie tymczasowe, pomyślałam, to nic, jakoś przetrzymamy.

Z natury jestem człowiekiem dobrodusznym i życzliwym, więc nie sprawiałam im kłopotu, a wręcz przeciwnie: zawsze starałem się pomóc jak najwięcej. Sprzątamłam mieszkanie, kupowałam jedzenie, dawałam pieniądze na opłaty. Oczywiście rozumiałam, że jesteśmy dla nich ciężarem i byli przyzwyczajeni do życia sami, ale mimo to starałam się maksymalnie łagodzić wszelkie napięcia.

Żebyście zrozumieli: nie siedzieliśmy im na garnuszku, produkty zostały w całości zakupione przez nas. Płaciliśmy także rachunki za media i ponosiliśmy inne wydatki. Mężowi udało się nawet dokonać drobnych napraw, ale na stosunek do nas nie wpłynęło to w żaden sposób. Dostałam pracę prawie natychmiast, a dzieci były wtedy u dziadków. Dzieci poszły do przedszkola i tylko od czasu do czasu prosiłam, aby się nimi zaopiekowali. Musiałam biec żeby zdążyc je odebrać, ale nie prosiłam dziadków o pomoc.

Minęło więc trochę czasu, kredyt w banku wreszcie został nam przyznany, a my potrzebowaliśmy jeszcze tylko trochę czasu by spokojnie znaleźć najlepsze dla nas mieszkanie. Pewnego dnia, kiedy wróciłem z pracy trochę wcześniej, byłam świadkiem takiej sytuacji. Babcia i dziadek siedzieli w kuchni jedząc truskawki, a mój maluch stał obok nich, prosząc o owoc, kiedy babcia powiedziała do niego: „Odejdź, mówiłam ci, nie dotykaj talerza!”

Ta sytuacja bardzo mnie rozwścieczyła, podbiegłem do syna, wzięłam go w ramiona i zaprowadziłem do pokoju, a on po prostu się prosił: „Mamo, chcę truskawkę”. Miałam wrażenie, że nie jesteśmy krewnymi, ale po prostu zamieszkaliśmy u nieznajomych z ulicy i łzy wezbrały mi w oczach od tej zniewagi.

Stało się jasne, że tak dalej nie może być, z naszym mieszkaniem wszystko ciągnęło się i mogło ciągnąć przez kolejne tygodnie, ale powiedziałam mężowi, że musimy do tego czasu wynająć mieszkanie, naświetlając mu całą sytuację. Zrozumiał wszystko, było mu przykro, zgodził się ze mną, nie spodziewał się takiej postawy swoich rodziców.

Kiedy wynosiliśmy swoje rzeczy, podeszła do nas sąsiadka, rozmawialiśmy, a potem na marginesie zapytała, czy naszym dzieciom smakują truskawki, które im przynosiła, na początku nawet nie rozumiałem, o czym mówi. Sąsiadka powiedziała, że ​​w tym roku miała dobre zbiory, więc co drugi dzień przynosi naszym dzieciom truskawki do jedzenia.

Nie tylko truskawki brali pod pretekstem naszych dzieci, a jedli to sami. Takich moje dzieci mają dziadków. Dziadków, dla których przeprowadziłam się do innego kraju, by dzieci ich miały, byśmy byli rodziną.

Od tamtego czasu, a minęło pół roku praktycznie nie komunikujemy się z nimi, a oni nie podjęli żadnych kroków, aby się porozumieć. Najwyraźniej samotne mieszkanie jest dla nich przyjemniejsze niż rodzina.

Ola