Sytuacja w wielu placówkach szpitalnych staje sie kuriozalna. Pacjenci tracą zaufanie do lekarzy, którzy oddziały traktują jak zło konieczne skupiając się głównie na prywatnych praktykach.
Do takiej sytuacji jaka miała miejsce w Sosnowcu, dojść nigdy nie powinno było…
Pani Anna z mężem po godzinie 10.00 zawiozła szwagra Krzysztofa na izbę przyjęć szpitala Zegadłowicza w Sosnowcu, ponieważ w poniedziałek rano spuchła i zsiniała mu noga. Lekarz w poradni, do którego udali się wcześniej stwierdził, że przyczyną jest zator. Wypisał skierowanie na izbę przyjęć, była na nim informacja, że zator zagraża życiu pacjenta. Została jednak na całkowicie zignorowana i pacjent miał czekać na swoją kolej.
Z nogi cały czas sączył się płyn z krwią. To, co widać na zdjęciu, powstało w ciągu zaledwie 15 minut. Takich śladów płynu pozostawił po sobie mnóstwo na całej izbie, w windzie, toalecie… Nikogo to nie zainteresowało…
Mężczyzna zaczął tracić głos, bełkotał, miał dreszcze. Brat pana Krzysztofa zatrzymywał mijających ich lekarzy i błagał o pomoc. Słyszał tylko, że za chwilę ktoś się nim zajmie. Ale nikt się nie zajmował.
Nawet nie zmierzono poziomu glukozy zwykłym glukometrem. Krzysztof był zdrowy. Pomagał innym, przez lata honorowo oddawał krew, był zawsze przy tym badany.
Na izbie przyjęć nie było tego dnia tłoku, nie z brakiem personelu i ilościa wypadków związana była ta obojętność na stan i cierpienie mężczyzny. On zwyczajnie został zinorowany, potraktowany jak pacjent trzeciej kategorii.
Jedyną osobą, która zajmowała się Krzysztofem, była pani sprzątająca, która co 15 minut wymieniała ręczniki spod nogi. Jak powiedziała następnego dnia jedna z pielęgniarek, jak pracuje już ponad 20 lat, takiej nogi jeszcze nie widziała. O powadze sytuacji niech świadczy fakt że inni, obcy ludzie reagowali na to co się dzieje. Mówili, że jest z nim coraz gorzej.
Stan pana Krzysztofa pogarszał się z każdą chwilą, spędził na izbie przyjęć już 4 godziny w oczekiwaniu na pomoc medyczną. Wtedy pobrano pacjentowi krew do badania i to wszystko. Dalej czekał na jakąkolwiek pomoc.
O godzinie 17.20, czyli po siedmiu godzinach na izbie, na leżance został podpięty pod ciśnieniomierz – 66/46 to stan zapaści. Obecna już wtedy mama Krzyśka prosiła pielęgniarki o pomoc.
Pan Krzysztof powoli tracił życie.
O 19.20 do szwagra została skierowana pani psychiatra bądź psycholog (sic!) stwierdziła, że potrzebna jest natychmiastowa pomoc lekarska.
Mężczyzna zaczął wymiotować i stracił przytomność. Podjęto próby reanimacji. Po 21 została wezwana karetka by przewieźć go do Chorzowa. Nie zdążył tam pojechać. Zmarł na kolejnej izbie przyjęć około 22.00. Miał 39 lat.
To co spotkało mojego szwagra na izbie przyjęć tego szpitala to dramat. Na pomoc czekał od 10.30. W tym czasie mijany był przez lekarzy. Część z nich kątem oka zerkała na nogę Krzyśka. Widzieli jej stan, plamy na podłodze. Nie było reakcji, nie otrzymał pomocy. Czekał na nią 9 godzin. Zmarł na izbie przyjęć w męczarniach
Sprawą śmierci pana krzysztofa zajmuje się prokuratura.
Ordynator szpitala na pytania dziennikarzy odpowiedział: „Znam sytuację. O jedno co mogę mieć pretensje do moich kolegów to, że nie zareagowali tak jak trzeba. Mnie profesorowie uczyli czegoś innego. Oni to zaniedbali”
Jednego jesteśmy pewni, Krzysztof zmarł przez niechlujstwo i straszne zaniedbania personelu tego szpitala. Nie znamy w tej chwili bezpośredniej przyczyny śmierci, mimo wszystko, jaka by nie była, nie otrzymał na czas pomocy. Czekał na nią bardzo długo. Za długo – kończy pani Anna.
Mamy nadzieję, że prokuratura znajdzie i oskarży winnych tej haniebnej obojętności, która znalazła ise poza wszelkimi standardami etycznymi i moralnymi.