Mój mąż i ja mamy teraz trudną sytuację życiową – rozwodzimy się. Nasze wspólne życie było pasmem udręk, sporów i nikt w naszej rodzinie nie był szczęśliwy.
Ale teraz problem nie dotyczy tego. Martwię się o coś zupełnie innego – bierze jedną z naszych córek.
Mamy dwoje dzieci, Anię i Martynkę. Kiedyś myślałam, że to oczywiste, że dzieci zostają przy matce. Cóż życie mi pokazało, że nie zawsze tak jest.
Mój mąż przenosi się do innego kraju, uparcie walczył o dzieci, a sąd uznał, że musimy uzgodnić tę kwestie między sobą. Mój prawnik mówi, że jeśli nie zgodzę się na rozdzielenie dziewczynek mogę stracić obie.
Mam małe mieszkanie, nie zarabiam wystarczająco i dużo pracuję. Nie chcąc ryzykować utraty obu zgodziłam się, by jedna z dziewczynek zamieszkała z ojcem.
Stanęłam przed najtrudniejszym, najbardziej dramatycznym wyborem w swoim życiu wyboru… którą córkę oddać? Wariowałam próbując wybierać między nimi. Ale jedna z moich córek sama decydowała o wszystkim. Pewnego wieczoru podeszła do mnie i powiedziała cicho: „Mamo, możesz dać mnie tacie, tylko nie smuć się”.
W tym momencie zdałam sobie sprawę, że Ania jest dość duża, zbyt wiele rozumie, wyczuwa. A Martynka jest wciąż mała, nie rozumie, co się dzieje. Kocha mnie i swojego tatę jednakowo. Ale na razie nie wie, że jej matki już z nią nie będzie, będzie trochę smutna, a potem zapomni o mnie na zawsze.
Tak postanowiliśmy podzielić dzieci: ze mną zostanie – Ania, z mężem – Martyna. Dogadaliśmy się z mężem we wszystkim, ale nagle uderzyła we mnie ta druzgocąca świadomość.
Nie potrafię sobie wyobrazić, że moja córka będzie mieszkać tysiące kilometrów ode mnie. Odwiedzenie jej będzie dla mnie problematyczne, a mój mąż tu nie wróci. Kiedy ją zobaczę będzie dużo starsza, nie będę patrzeć jak dorasta, nie będzie mnie przy jej pierwszym zakochaniu, nie będzie mnie, gdy stanie się kobietą.
Nie śpię od tygodnia, myśląc o tym, jak sprawić, by mnie zapamiętała? Nie chcę, żeby dorosła myśląc, że jej matka porzuciła ją. Jak to zrobić dobrze? Jak sprawić by poczuła moją miłość i by ta niosła ją przez lata?
A potem zrozumiałam, że mąż leci do innej kobiety, będą mieli własną rodzinę. Może Martyna zacznie dzwonić do swojej matki? Czy będzie potrzebowała mojej miłości? Czy chciałaby mieć ode mnie listy, które miałam zamiar dla niej napisać? A może zbyt narzucając się ze swoją miłością będę tylko niepotrzebnie dręczyć swoją i jej duszę. Zamiast pozwolić jej w pełni zaadaptować się w nowych warunkach, w nowej rodzinie?
Chce mi się krzyczeć z rozpaczy. Każdy z nas zaczyna teraz nowe życie. Nie ma już „nas”. Ale wydaje się, że nasza najmłodsza córka stała się kartą przetargową w tej sytuacji. Czy to ona zapłaci największą cenę za nasze błędy?