W wieku 60 lat jestem dużo szczęśliwsza niż w wieku 20 lat

Lubię czytać różne historie i przeżywać losy głównych bohaterów. Ale pomyślałam, że mogę też podzielić się swoim życiem z czytelnikami.

Zwłaszcza, że ​​było w nim dużo dobrego, ale nigdy nie myślałam, że w wieku 60 lat z nawiązką będę czuła się szczęśliwsza niż w wieku lat 20.

Po raz pierwszy wyszłam za mąż w wieku dwudziestu lat. Młoda dziewczyna, która zakochała się w pierwszym chłopaku w wiosce, który na nią spojrzał. Ale długo nie byłam szczęśliwa. Mój mąż zaczął pić i wiele razy przyłapywałam go na niewierności. Dałam mu córkę, ale nie mogłam znieść jego upadku i zostawiłam go wychodząc z domu bez niczego z rocznym dzieckiem w ramionach.

Wkrótce w moim życiu pojawił się inny mężczyzna, który ożenił się ze mną i adoptował moją dziewczynkę. Mieszkaliśmy razem przez dziesięć lat. W tym czasie urodziłam mu syna. Ale z biegiem czasu i ten mój wybranek uzależnił się od alkoholu. Zaczęły się ciągłe kłótnie. A potem w moim życiu pojawił się mój były pierwszy mąż. Ukląkł i błagał o wybaczenie, mówiąc, że nadal mnie kocha i tęskni za naszą córką. Nie przeszkadzało mu to, że miałam też syna. Rozwiodłam się i wróciłam do ojca mojej córki. Ale jak to się mówi: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki…

Okazuje się, że z nawyku, w którym tkwi się przez lata, nie tak łatwo wyjść bezpowrotnie. Tym razem mnie nie zdradził, ale bycie z nim było pasmem udręk. Dzieci, które były duże, nie mogły zrozumieć, dlaczego cierpię i nie odejdę. A ja po prostu bałam się samotności i nieważne ile miałam lat, nie chciałam być sama. Dzieci podrosły i wyjechały się uczyć, a ja zostałam z nim sama. Awantury w naszym związku stały się codziennością. Pewnego dnia nie mogłam już tego znieść i po prostu zadzwoniłam na policję. Potem wyrzuciłam go z mieszkania i złożyłam pozew o rozwód.

Miałam 50 lat, byłam rozwiedziona, za sobą trzy nieudane małżeństwa, dwoje dzieci i czworo wnuków. Chciałam kochać i być kochaną. Ale nie mogłem sobie pozwolić na ponowne wpadnięcie w tę pułapkę. Przez dziesięć lat byłem sama: niemal zamieszkałam w pracy, by nie czuć tak bardzo samotności. Żyłam życiem dzieci i wnuków. Z kobiety zmieniłam się w babcię. Straciłam mężczyzn z pola widzenia, jakby przestali dla mnie istnieć. Pewnego dnia podczas podróży powrotnej od dzieci gawędziłam z kierowcą. Komplementował mnie i byłam zawstydzona jak uczennica. Odzwyczaiłam się do takiej atencji, ale było to bardzo miłe. Wziął mój numer telefonu i zadzwonił wieczorem. Rozmawialiśmy przez telefon godzinami, a potem zaprosił mnie na randkę.

Wstydzę się przyznać, jak bardzo się bałam. Nieufność do mężczyzn nie pozwalała mi się radować i cieszyć życiem, ale spróbowałam, odważyłam się. Musiałam się bardzo starać, ale nie żałuję.

Jednak do mojego uporządkowanego życia nie pozwoliłam mu wtargnąć ani łatwo ani szybko. Kiedy skończyłam 60 lat, w moim dowodzie pojawił się czwarty stempel małżeństwa i mam nadzieję, że ostatni. Żyjemy w pokoju i harmonii, jakiej niogdy nie zaznalam. Mój mąż jest oparciem i przyjacielem jakiego nigdy nie miałam. Nawet kiedy się o coś spieramy jest w tym więcej miłości niż prawdziwej niezgody. Nigdy nie myślałem, że będę tak szczęśliwa. Zaczęła się moja druga młodość: chodzimy do kawiarni i kina, podróżujemy.

Dlaczego to piszę? Nie to po by się chwalić. Chciałem tylko pokazać swoim przykładem, że nigdy nie jest za późno, aby kochać i być kochanym. Że nie powinaś przestawać wierzyć w to nawet jeśli masz już sześćdziesiąt lat. Szczęście znajdzie cię w każdym wieku, jeśli mu na to pozwolisz…

Źródło i miniatura wpisu: intermarium.news