Zachorował, gdy miał 6 lat. Kolejne 66 spędził w maszynie, która utrzymuje go przy życiu

W XX wieku nastąpił wielki skok technologiczny. Automatyzacja, komputeryzacja pociągnęły za sobą wiele nowych wynalazków.

W medycynie stwarzały one nowe możliwości ratowania życia. W początkach wieku ludzkość zmagała się z epidemią polio.

Choroba miała poważne skutki. Do powikłań należało osłabienie mięśni, szczególnie mięśni klatki piersiowej, które z kolei przyczyniały się do niewydolności oddechowej.

Dopiero w 1955 roku wykryto szczepionkę na polio.

Maszyna nazwana „żelaznym płucem” stała się jedyną szansą na przeżycie dla wielu chorych.

Jej praca polegała na wytwarzaniu podciśnienia, które symulowało naturalny ruch klatki piersiowej uruchamiając mechanizm wymiany gazowej.

Było pewnego rodzaju respiratorem, który z czasem ewoluował w nieco inny mechanizm działania wykorzystujący nadciśnienie.

Ale w pierwotnej konstrukcji „żelaznego płuca” utknęło wielu chorych, którzy przez dziesiątki lat żyją w nich po dziś dzień.

Jednym z takich pacjentów jest dziś 70-letni Paul Alexander z Dallas w Teksasie, który „żelaznego płuca” używa nieprzerwanie od 1952 roku.

Paul zachorował na polio w wieku 6 lat. Choroba wywołała u niego trwałą niewydolność oddechową.

Żelazne płuco działa w sposób następujący: pacjenta umieszcza się w maszynie, która szczelnie zamknięta, wytwarza wewnątrz próżnię. Pompa obniża ciśnienie zmuszając klatkę piersiową do rozciągnięcia i naprania powietrza do płuc. Następnie ciśnienie wewnątrz obniża się powodując wydech. Żelazne płuco jest więc zupełnie nieinwazyjną metodą wspierającą oddychanie. Ono nie wtłacza powietrza do klatki mechanicznie, tylko niejako zastępuje nieczynne mięśnie, a sam proces oddychania przybiega naturalnie.

Przebywanie w maszynie stało się koniecznością dla wielu chorych, którzy musieli z niej korzystać by żyć.

Jednak z czasem chorzy zaczęli mieć poważniejsze problemy niż sam dyskomfort funkcjonowania i niesprawność.

W związku z tym, że pacjentów było coraz mniej maszyny wycofano z produkcji już w latach 60-tych. Jednak kilkadziesiąt osób żyje całkowicie od nich zależnych, a obsługa i części zamienne stały się ogromnym problemem.

Wspomniany Paul Alexander kilka lat temu doświadczył tych problemów. Pojawiały się drobne usterki i maszyna wymagała przeglądu i wymiany wadliwych części. Paul tracił nadzieję, że uda się ją uratować, a wraz z nią jego.

Poszukiwał w sieci kogoś, kto mógłby zrobić przegląd i wymianę zużytych części. Zgłosił się do niego Brady Richards, który zaoferował swoją pomoc.
 
Urządzenie jest tak archaiczne, że gdy Brady zabrał je do swojego warsztatu, młodsi pracownicy nie mieli pojęcia co to może być. W życiu nie widzieli, a ni nawet nie słyszeli o tego typu maszynie.
 
„Kiedy przywieźliśmy płuco do warsztatu, jeden z młodszych pracowników zapytał, co robię z tym grillem”.

Pomimo choroby, Paul do pewnego stopnia przez jakiś czas mógł prowadzić w miarę normalne życie. Paul studiował prawo, a nawet praktykował po skończonych studiach. Mógł wtedy jeszcze opuszczać „żelazne płuco” na około cztery godziny dziennie. Z wiekiem stan jego mięśni na tyle się pogorszył, że nie może wcale opuszczać maszyny.

Jedyną alternatywą dla chorych, którą część z nich wybrała, była tracheotomia (podłączenie rurki bezpośrednio do tchawicy) i korzystanie z przenośnego respiratora. Jest to jednak metoda inwazyjna, która uzależnia chorych od szpitali, dlatego wielu wybrało „żelazne płuco”, które mimo braku serwisu, części i technicznego wsparcia, wciąż dziesiątki osób utrzymuje przy życiu.

Źródło i Fotografie: YouTube