Niechcący zagłodziła własne dziecko. Teraz ostrzega inne matki

Matka, która zagłodziła własne dziecko, dziś opowiada swoją straszną i przeraźliwie smutną historię innym matkom, by nie popełniły tego samego błędu…

Jillian Johnson z Kalifornii w swoim wpisie na blogu Fed Is Bes, po raz pierwszy była w stanie opowiedzieć o wydarzeniach sprzed pięciu lat.

Jilian urodziła swojego synka Landona 25 lutego 2012 roku.

Oboje z mężem wybrali szpital „przyjazny dziecku”, w którym wspiera się naturalne porody, kontakt z mamą i karmienie piersią. Jilian cierpiała na zespół policystycznych jajników, zanim zaszła w ciążę zmagała się z niepłodnością. Miała małe, szeroko rozstawione piersi, które niewiele przyrosły w czasie ciąży. Jednak lekarze ocenili, że ma wystarczająco pokarmu. Zalecono jej jedynie herbatki ziołowe.

Landon przyszedł na świat z wagą 3,37 kg.

Synek Jilian nie miał problemu z przystawieniem do piersi, ssał bardzo długo. W ciągu pierwszych dwóch dób był przy piersi 14 godzin. To bardzo długo. Jilian była zaniepokojona i zmęczona, ale zapewniano ją, że to zupełnie normalne.

Szpital popadł w skrajność ze swoim naturalnym podejściem. Butelka z mlekiem była tam wypisywana przez lekarza na receptę w wyjątkowych sytuacjach. Jilian uważa, że presja to niewystarczająco dosadne określenie na to, jaką postawę przyjmuje personel tego szpitala w kwestii karmienia piersią.

„Czułam się, jakby wyprano mi mózg… Jakbym była okropną matką, jeśli zwróciłabym się w stronę butelki” – opowiada Jilian.

Jilian była w domu z synkiem zaledwie pół dnia.

Landon bez przerwy ssał i na zmianę płakał, ale pod wpływem zapewnień, że to normalne, nawet po wyjściu ze szpitala, młoda matka karmiła go wyłącznie piersią. Personel miał rację, z czasem synek Jilian płakal coraz mniej i coraz mniej chciał ssać. W ciągu tych kilku godzin doszło do zatrzymania akcji serca spowodowanego odwodnieniem. Zdruzgotani rodzice przywieźli syna do szpitala. Landon został podłączony do respiratora.

Po 15 dniach lekarze podjęli decyzję o odłączeniu.

Nie miał szans na przeżycie, z powodu rozległych uszkodzeń mózgu.

Landon został wypisany ze szpitala mimo, że stracił 9,7% swojej wagi urodzeniowej.

Jilian pięć lat zadręczała się pytaniem dlaczego zabrakło jej intuicji. Chciałaby powiedzieć o tym innym mamom, być może uda się im być bardziej czujnymi.

„Gdybym dała mu choć jedną butelkę, wciąż by żył”

Rok później Jilian urodziła córeczkę Stellę, a półtora roku temu drugą, Alionę. Obie dziewczynki są zdrowe. Obie wykarmiła piersią i butelką.

„W sztucznym pokarmie nie ma nic złego, nie trzeba się obawiać suplementacji”

– przekonuje Jilian.

„Wciąż mam wiele poczucia winy i pytań – a co, gdybym tylko dała mu butelkę? I gniew, bo skąd miałam wiedzieć. Zaufałam pracownikom służby zdrowia, że uchronią moje dziecko przed krzywdą. Pamiętam, kiedy urodziła się moja córka Stella i zawsze była cicho. Wciąż pytałam pielęgniarki, co jest z nią nie tak. Mówili: robi to, co powinna. Spanie. Jedzenie. I wtedy zdałam sobie sprawę, że noworodek nie powinien tak płakać jak Landon. On tak płakał z głodu. Ale nie wiedziałam tego. Powinnam była wiedzieć. Wciąż mam problem z codziennym poczuciem, że go zawiodłam.”

Jilian założyła fundację Fed Is Bes (Nieważne czym, byle najedzone).

Fundacja bada przypadki i noworodkowe historie głodu, prowadzącego do powikłań (śmierci, hiperbilirubinemii, odwodnienia, hipernatremii, hipoglikemii i opóźnień rozwojowych) i presji w kierunku karmienia piersią. Nie chce odwodzić matek od karmienia naturalnego, ale uświadamiać, że z powodu różnych chorób i dolegliwości mogą nie dokarmiać dziecka.

„Nasze przesłanie jest proste. Nakarm swoje dziecko. Nakarm je tak długo, jak potrzebuje. Choćby butelką, jeśli nie masz wystarczająco pokarmu, lub nie jest on odpowiednio kaloryczny…”