Bywają w życiu sytuacje, gdy podjęcie słusznej decyzji i właściwa reakcja na otaczającą rzeczywistość, mogą zmienić bardzo wiele.
„Jechałem ulicą w obcym mieście szukając jakiegoś małego lokalu, gdzie mógłbym coś zjeść. Zatrzymałem się i wszedłem do małej kawiarni. Z okna dostrzegłem nastolatkę.”
Miała na oko 15 lat. Była zziębnięta, przemoknięta i siedziała przed wejściem, trzymając w ramionach jakieś zawiniątko.
Ludzie przechodzili obojętnie jakby była niewidzialna. Mimo, że na pierwszy rzut oka wyglądała jak siedem nieszczęść. Miała rozpacz wymalowaną na twarzy, łzy ciekły jej po policzkach, wyglądała na załamaną.
Wyszedłem na zewnątrz, spojrzała na mnie odsłaniając pakunek, który trzymała w ramionach. Poczułem jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. To było dziecko. Ona była taka młoda. Miała mokre ubranie i włosy, ale osłaniała niemowlę, twarz także miała mokrą, tyle że od łez. Podniosłem ją z chodnika i powiedziałem, że kupię jej obiad.
Tuż obok był sklep spożywczy i wolała iść tam, żeby kupić jedzenie dla dziecka. Poszliśmy więc tam, a później zabrałem ją do restauracji. Wzięła burgera, którego spałaszowała w momencie… Musiała byc bardzo głodna. Była wdzięczna za to, co zrobiłem, a ja czułem się niezręcznie. Zaczęliśmy rozmawiać. Miała 15 lat, zaszła w ciążę, rodzice byli źli, ciągle jej to wypominali, nie chciała być skazana na ich pomoc. Uciekła. Nie było jej prawie rok w domu. Tułała się.
Zapytałem ją, czy chce wrócić do domu, a ona milczała. Namawiałem ją, wzbraniała się mówiąc, że jej rodzice nie chcą jej z powrotem. Zacząłem naciskać, wyznała, że ukradła tacie pieniądze, aby móc przeżyć. Szybko się przekonała, że te pieniądze nie wystarczą na długo, a ulice dla ciężarnej 15-latki to nie jest dobre miejsce. Po porodzie wróciła na ulicę, a dla matki z małym dzieckiem to miejsce jeszcze gorsze. Chciała wrócić, ale bała się rodziców po tym, co zrobiła.
Chciałem, żeby zadzwoniła do domu, ale ona bardzo się bała. Powiedziałem jej, że zadzwonię i postaram się zorientować, czy rodzice chcą z nią rozmawiać. Zawahała się i zaczęła szukać wymówek, ale ostatecznie się poddała. Wybrała numer, wziąłem telefon, jej mama podniosła słuchawkę, przywitałem się.
Trochę się plącząc, przedstawiłem się i przygotowałem grunt do przekazania telefonu. Powiedziałem, że spotkałem jej córkę, która chciałaby z nią porozmawiać. Najpierw nastąpiła nieznośna cisza, a potem usłyszałem wybuch płaczu. Przekazałem telefon dziewczynie. Obie płakały dłuższą chwilę nie mówiąc nic. Potem się przywitały i zaczęły rozmawiać.
Zawiozłem ją na dworzec autobusowy i kupiłem jej bilet do domu. Dałem jej 100 dolarów na wypadek nieprzewidzianych wydatków, a także pieluchy, chusteczki i jedzenie na drogę.
Ona po prostu płakała, tuliła się i dziękowała w kółko. Pocałowałem ją w czoło i uścisnąłem, pocałowałem dziecko i wsadziłem ich do autobusu. Zostałem by zobaczyć jak odjeżdża. Dałem jej swój adres i telefon na wszelki wypadek. Zadzwoniłem do jej domu upewnić się, że dotarła.
To było 6 lat temu. Od tamtej pory każdego roku dostaję od niej list z życzeniami na święta, zdjęciami jej i synka i krótką informacją co u nich. Syn poszedł już do szkoły. Ona właśnie skończyła szkołę i myśli o studiach. Aż boje się myśleć jak wyglądałaby przyszłość tych dwojga, gdyby nie ta chwila wtedy w restauracji 6 lat temu i ten impuls, który sprawił, że do niej wyszedłem.
Nigdy o tym nie opowiadałem, ale noszę w sercu tę historię i robi mi się cieplej na duszy w trudnych chwilach.
Wierzcie mi taka mała rzecz, a bardzo pomaga mi żyć.”
Podzielcie się tą historią z bliskimi!