45-latek zarabia 4 – 5 tys. zł miesięcznie i nie może utrzymać rodziny

Poziom życia rośnie, społeczeństwo się bogaci, płace rosną, bezrobocie spada, wszystkie dane mówią, że żyje się nam lepiej.

Tymczasem wielu z nas odczuwa to zupełnie inaczej.

Biedni pracujący

Droga zawodowa w dzisiejszym świecie wydaje się prosta. Szkoła, studia, praca, awans, rodzina i kredyt na samochód i mieszkanie.

To norma, standard i w zasadzie każdy młody człowiek usiłuje podążać tą ścieżka, którą wybrali też wszyscy jego znajomi i rodzeństwo. To przecież gwarancja sukcesu i życiowej stabilizacji.

„Gdy słyszę jak mówią, że do sukcesu człowiekowi potrzebne są dobre studia, praca oraz rodzina, to zastanawiam się, co oni wiedzą tak naprawdę o życiu. Wychowałem się w normalnej rodzinie, ojciec był inżynierem, matka pracowała w administracji. Żadna patologia, zero alkoholizmu, czy bijatyk. Rodzice żyli na całkiem niezłym poziomie, spokojnie mogłem się uczyć i pójść na studia. Też wybrałem Politechnikę. Skończyłem studia, zacząłem pracę na jednym z obiektów we Wrocławiu jako technik. Poznałem ukochaną, ślub, dwoje dzieci, kredyt na mieszkanie w bloku.”

Tymi słowami rozpoczął swój list do redakcji Gazeta.pl 45-letni Michał, w którym poruszył realia polskiej codzienności. W swoim liście Michał mówi, że sukces zależy od znacznie większej liczby czynników niż to się powszechnie uważa.

„Niby wszystko dobrze, ale ledwo wiążemy koniec z końcem. Żona pracuje dorywczo, bo dzieci często chorują, więc częściej siedzą w domu, niż w przedszkolu. Nie mamy w pobliżu rodziców, którzy mogliby się nimi zająć. Ja zarabiam 4 – 5 tys. na rękę, po sześciu latach pracy nie jest może najgorzej, ale i nie ma szaleństw, jak się spłaca kredyt i utrzymuje 4 osoby, w tym dwójkę chorowitych dzieci. Z ogromnym niepokojem obserwuję, że coraz częściej zdarzają się miesiące, gdy przez ostatni tydzień jemy tylko makaron i skromne zupy, bo na nic więcej nie starcza. Sezonowa zmiana obuwia czy ubrań dzieci to czarna chwila dla naszego budżetu.”

Życie jest brutalne

„Życie niestety każdemu układa się inaczej i nie wystarczy jedynie dopasować się do schematów. Zdrowie, pomysł, perspektywy, umiejętności, zainteresowania, determinacja i znajomości – czynniki, od których zależy sukces, można wymieniać w nieskończoność.
Niestety jesteśmy „zbyt bogaci”, by ubiegać się o jakąkolwiek pomoc, ale zbyt biedni, by nie musieć zamartwiać się każdego dnia, czy w tym miesiącu uda nam się zapłacić wszystkie rachunki. Niezależnie jak ciężko pracuję, jestem bliski katastrofy finansowej. Kalendarz i ołówek – to dwa najbardziej znienawidzone przedmioty w moim życiu. Gdy zamykam oczy, widzę swoją żonę, która z poszarzałą twarzą podlicza kolejne słupki z wydatkami. Przekładanie, który rachunek pilniejszy, gdzie zalegamy z płatnościami dłużej, komu dać, chociaż część kasy, by dali nam trochę więcej czasu.”

A życie mija

Rodzina traci najpiękniejszy czas. Czas bycia razem, inspirujących wyjazdów na wakacje, cieszenia się codziennością. Dzieci rosną, rosną potrzeby, a raczej lista rzeczy, przywilejów, wyjazdów i zajęć, których trzeba im odmawiać. Brak czasu na beztroskę i proste radości. Pojawia się, marazm, smutek i rozczarowanie i strach żeby nie było jeszcze gorzej, bo przecież może być i nikt wtedy nie pomoże…

Rodzina utyka w beznadziejnym oczekiwaniu do kolejnej wypłaty i przestaje mieć nadzieję, że ta wystarczy na więcej i dłużej.

A człowiek, który zarabia średnio te 4500 zł nie bierze ich za darmo. Ciężko pracuje, a bywa, że pracę zabiera do domu, chciałby żeby wystarczyło na coś więcej niż tylko rachunki i jedzenie.

Pewnie można próbować szukać lepszej pracy, otwierać firmę, ale kto mając dzieci ma dość odwagi, by nie posiadając oszczędności rzucić tę pewną i przecież nie najgorzej płatną?

„Wiem, że są ludzie biedniejsi ode mnie, ale im nie współczuję. Oni łapią się na wszelkie zasiłki i zapomogi. Ich dzieci dostają dofinansowanie obiadów w szkole, 500 plus na każde dziecko, bony na ubrania i żywność. Czemu im, ludziom, którzy często nie pracują, nie starają się, nie martwią, państwo pomaga, a mi nie? Czemu ja ze wszystkim muszę sobie radzić sam? Mam rzucić pracę, by otrzymać pomoc?”

Gorycz rozczarowania i porażki

„Takich ludzi jak ja nazywa się dziś „pracujący biedni”. Balansujemy na krawędzi ubóstwa, starając się radzić sobie samodzielnie. Walczymy z wiatrakami, bo ciągłe podwyżki coraz bardziej spychają nas niżej i niżej. To całkowicie niesprawiedliwa i beznadziejna sytuacja. Okropne doświadczenie. Najgorsze jest to, że my „pracujący biedni”, jesteśmy niewidzialni dla państwa i statystyk. Dostrzeżcie nas w końcu!”

„Biedni pracujący” to zdecydowana większość polskiego społeczeństwa. Pracują, żeby przeżyć. Wakacje, na których nie trzeba liczyć każdej złotówki, zajęcia pozalekcyjne dla dzieci, markowe ubrania, pasje, przyjemności te rzeczy pozostają poza ich zasięgiem…