Wykorzystywanie swojej fizycznej przewagi wobec własnych dzieci, jest objawem nie radzenia sobie w roli rodzica.
Kara musi być adekwatna do przewinienia, wieku i wątłej psychiki dziecka. Nie może swoją skalą przerastać możliwości, które ma z założenia spełniać, czyli działać prewencyjnie na przyszłość, uczyć i kształtować prawidłowe postawy.
Pani Aleksandra była świadkiem sytuacji, w której dziecko zostało pozostawione samo na godzinę na przystanku autobusowym w zimny, deszczowy dzień.
Miała spotkać się ze znajomymi w centrum, gdy przyszła na przystanek zobaczyła płaczącą dziewczynkę w wieku 7 lat.
Byłam przekonana, że musiała się zgubić, dlatego podeszłam do niej i zapytałam, czy w jakiś sposób mogę jej pomóc.
Dziewczynka nie przestawała płakać, ale Ola zdołała usłyszeć, że mała ma na imię Julia, czeka na mamę, która przyjedzie autobusem z jej braciszkiem. Zapytała więc dziecko dlaczego ona stoi tu i czeka, a nie jedzie z mamą. Mała odpowiedziała, że mieli jechać do lekarza z jej bratem, ale ona była niegrzeczna, więc mama ukarała ją zostawiając na przystanku, gdzie ma czekać aż wrócą.
Zupełnie mi się to nie mieściło w głowie, jak można zostawić małe dziecko na przystanku wieczorem i nie przejmować się nawet, co się z nim dzieje. Pomyślałam sobie, że poczekam na tę kobietę i zwrócę jej uwagę, a jeśli ona nie będzie potrafiła racjonalnie tego wytłumaczyć, to zgłoszę to na policję.
Ola czekała ponad kwadrans na pojawienie się matki z powrotem.
Podeszłam do niej. Powiedziałam, że nie może być tak, że ona zachowuje się w ten sposób wobec własnego dziecka, narażając ją na utratę zdrowia, ale i życia, ponieważ może wydarzyć się wszystko, gdy stoi tak samo na przystanku.
Kobieta, gdy to usłyszała wpadła w szał.
„Niech się pani nie w***ala, bo to nie jest pani dziecko. Jak dziecko jest niegrzeczne, rodzic ma obowiązek go ukarać i pokazać, gdzie jego miejsce. To jest moje dziecko i jak będę chciała, to mogę zrobić z nim, co tylko chcę, ponieważ ja je urodziłam, a panią to gów*o powinno obchodzić.”
Po jej słowach byłam w takim szoku, że nie wiedziałam, co mam powiedzieć, bo złość we mnie tak wzbierała, że myślałam, że mnie rozniesie. Ona atakując mnie wpakowała dzieci do autobusu i odjechała, a ja stałam pokornie jak kretynka.
Nie mogę sobie wydarować, że pozwoliłam jej na siebie nakrzyczeć i odjechać. Kto wie jakie metody praktykuje ta kobieta, żeby karać dziecko i do czego one doprowadzą. Ktoś powinien takiej ograniczonej osobie uświadomoć, gdzie jest granica kary, a gdzie zaczyna się przemoc i nadużycie.
Mam wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiłam. Tyle słyszy się teraz o tragediach, których przyczyną było to, że nikt wcześniej nie zareagował…