Mówiła cicho i powoli, jakby czerpała przyjemność. Na jej twarzy nie było litości, raczej odraza i radość, że pozbyła się tajemnicy, którą przez lata musiała ukrywać.
Dlaczego ją wyjawiła i dlaczego teraz? Bo miała odejść na zawsze. Dopiero ostatnie zdanie postawiło wszystko na swoim miejscu.
Kiedy moi rówieśnicy bawili się, ja jako starsza siostra musiałam opiekować się braćmi i siostrą. Najbardziej przerażało mnie to, że, nie daj Boże, wyrządziliby sobie krzywdę. Cokolwiek by się stało i tak będę jedyną osobą, która będzie winna. Ale, co dziwne, nigdy nie czułam się „inna” w naszej rodzinie. Wychowano mnie w przekonaniu, że „jestem pomocą swojej matki”.
Teraz jestem po pięćdziesiątce. Mam syna, który sam jest już ojcem. Jestem szczęśliwą mężatką, jesteśmy z mężem razem ponad trzydzieści lat. Nie jesteśmy biedni, ale nie jesteśmy też bogaci. Mamy własny skromny dorobek. Patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że wiodłam szczęśliwe życie.
Niedawno zadzwoniła do mnie siostra i poinformowała, że nasza mama jest bardzo chora. Do 90. roku życia chodziła samodzielnie i nadal strofowała nas wszystkich, kiedy nas odwiedzała. W młodości była przywódczynią i opiekowała się dziećmi do późnej starości.
I zachorowała. Specjaliści mówili, że czasu zostało jej już niewiele i ostrzegali, że powinniśmy się pożegnać. Mama bardzo się zmieniła i wydaje się, że stała się trzy razy mniejsza na tle łóżka. Staliśmy wokół niej, staraliśmy się zachowywać jak zwykle, wspieraliśmy ją, mówiliśmy, że wstanie i wyzdrowieje, ale wszyscy mieli łzy w oczach.
I wtedy usłyszałam coś, co wywróciło całe moje życie do góry nogami:
„Teresa” – powoli powiedziała mi mama – „nie ma sensu tego dłużej odkładać, więc mówię to tutaj i przy wszystkich, mimo że moje dzieci wiedzą wszystko od dawna”. Nie jesteś naszym dzieckiem. Kiedyś powiedziano mi, że nie będę mieć dzieci, więc zabraliśmy ciebie z sierocińca. Nie wiem dlaczego, ale kiedy pojawiłaś się w domu, od razu urodziły nam się dzieci. Chciałam Cię oddać, ale… Twój tata, a raczej mój mąż odmówił. I ładnie pomagałaś przy maluchach. Daliśmy ci wszystko, co mogliśmy. Kochaliśmy jak własne, wykształciliśmy, a nawet dołożyliśmy pieniądze na mieszkanie. Bądź za to wdzięczna. Nie uwzględniłam cię w moim testamencie. Wszystko zostawiam moim dzieciom.
Stałam jak wmurowana. Dlaczego? Dlaczego powiedziała to wszystko teraz? Dlaczego wszyscy wiedzieli, tylko ja nie? W mojej głowie panował chaos myśli, uczuć, żalu i wstydu. Nagle poczułam się zbędna w tym pokoju. Wszyscy milczeli i patrzyli na mnie z góry. Wszyscy wiedzieli, byli przygotowani i nie widzieli w tym nic dziwnego ani złego.
Zabrałam mamę w jej ostatnią podróż. Wszyscy wyłożyliśmy pieniądze po równo, chociaż nikt wtedy ze mną szczególnie nie rozmawiał. Kiedy wszystko się skończyło i pod prostym drewnianym krzyżem pojawił kopiec, brat powiedział do mnie:
– Nie jesteś w testamencie. To nie nasza wola, ale matki. Miej sumienie, Teresa. Wychowali cię. Kim byłabyś, gdyby nie nasz ojciec i matka. Nie jesteśmy ci nic winni.
Nie wytrzymałam. To wszystko było zbyt trudne i niesprawiedliwe. Podniosłam głowę, otarłam łzy i powiedziałam, że może nie jestem tam wspomniana, ale upomnę się o swoją część.
Mąż mnie uspokaja, mówi, że nie potrzebujemy tej działki ani części domu. Ale nie mam zamiaru się wycofać. Być może, gdyby moja mama przedstawiła to wszystko inaczej, gdyby bracia i siostry zachowywali się normalnie, uszanowałabym jej wolę. A tak?
A tak jestem ich dzieckiem, czy tego chcą, czy nie. I mam prawo do spadku.
No cóż, czy nie mam racji? Jak zachowałbyś się na moim miejscu?