Dzieci dorosły. Mają własne rodziny. Wyjechałam. Znalazłam pracę. Żyłam i cieszyłam się życiem. Moja radość została przyćmiona przez moją matkę

Dzieci dorastały. Mój mąż zaczął coraz częściej pić. Nie wracał do domu przez kilka dni.

Sama wychowałam dwoje dzieci. W domu narastały spory. Straszył mnie. Musiałam coraz bardziej się go bać. Były wyrzuty, że mnie karmi, mimo że choć zarabiał więcej ode mnie, to ja płaciłam rachunki i kupowałam jedzenie.

Nie miałam dokąd odejść. Nie chcialam wywracać dzieciom życia, a na naszej prowincji nie dało się wynająć domu. Niemożliwa była również zamiana małego domu, w którym mieszkaliśmy. Raz nie wytrzymałam, pojechałam z dziećmi do dużego miasta. Próbowałam znowu zacząć żyć. Zatrzymaliśmy się u znajomych, ale znalezienie pracy, z której wystarczyłoby pieniędzy na wynajęcie mieszkania i życie było bardzo trudne. Pieniądze, z którymi przyjechałem, kończyły się. Brak mieszkania. Brak pracy. Musiałam wrócić.

To upewniło męża, że nie odejdę, teraz otwarcie wdawał się w romanse z kobietami, pił i nie łożył na dom.

Z codziennym strachem, bólem serca, troską o dzieci przetrwałam do czasu, gdy oboje wyjechali na studia, musieli zacząć pracować, bo nie byłam w stanie opłacić wszystkich kosztów. Skończyli studia, znaleźli prace, założyli własne rodziny.

Odetchnęłam z ulgą. Mogłam żyć dla siebie. Znowu pojechałem do miasta. Znalazłam pracę. Wynajęłam skromny pokój. Żyłam i cieszyłam się życiem. Nie miałam wiele, ale czułam się wolna, bez strachu i mogłam decydować o sobie. Chodziłam do teatru, jeździłam na wycieczki, spacerowałam po mieście doceniając wszystko, ale przede wszystkim spokój, który miałam po latach koszmaru. Cieszyłam się życiem. Moja radość została jednak przyćmiona przez moją matkę. Jej wieczne niezadowolenie.

Zestarzała się. Wymagała ciągłej uwagi. Regularnie do niej jeździłam, gotowałam, myłam, sprzątałam, choć ona była w pełni sprawna. Podczas mojej nieobecności odwiedzały ją wnuki. Robiły zakupy. Ale ona nigdy nie była zadowolona. Wiecznie zrzędziła, marudziła, komentowała i chciała więcej uwagi. Próbowałam zatrudnić osobę, która do niej przyjdzie i zaopiekuje się nią. Ale jej charakter sprawił, że opiekunki szybko rezygnowały. Musiałam poświęcić wolność, pracę, moje ulubione miasto i wrócić do wioski. Zamieszkać z mamą.

Wymogła to na mnie, ale wciąż nie była zadowolona. Kaprysy i fochy każdego dnia. Nie zje normalnego jedzenia. Tylko wymyśla. Ciasta, wypieki, pierogi, bułki, naleśniki, gołąbki, krokiety. A i tak ciągłe niezadowolenie. Powtarzała, że jak tak mam o nią dbać to ona woli już do domu starców. Znajomi poradzili mi się jej nie bać, ale przestraszyć, że wyślę ją, skoro tak źle się nią zajmuję. Powiedziałam jej to. Zrobiło się jeszcze gorzej. Zaczęła wychodzić przed dom i żalić się każdemu kto przechodził: „Moja córka chce mnie oddać do domu starców”. Albo groziła, że zadzwoni do mojego męża i powie mu, że zapisze mu dom.

Tak właśnie żyję. Najwyraźniej nie zasługiwałam na szczęście. Nie jestem już młoda. Moje życie tylko przez krótki czas należalo do mnie. Niestety.

Maria.