Mam dopiero 72 lata. Pragnę miłości i szczęścia z ukochanym mężczyzną, ale dzieci mnie nie rozumieją

Mam dopiero 72 lata. Oczywiście, że pragnę miłości i szczęścia z ukochanym mężczyzna, ale dzieci mnie nie rozumieją. Uważają, że powinnam siedzieć na ławce przed domem i uprawiać warzywa. Pojechałam do sanatorium i było wspaniale. Poznałam nowych ludzi, wypoczęłam i wybawiłam się.

Roman był przystojnym mężczyzną, pracowitym i zdrowym. Ale pewnego wieczoru nagle oparł się o stół, a po chwili po prostu upadł na
podłogę. Karetka przyjechała szybko, ale było już za późno.

Dzięki Bogu, mąż pozostawił po sobie trochę oszczędności, a także dom i samochód. Dzieci wychowałam sama, nigdy nie wyszłam ponownie za mąż.

Teraz są dorosłe, mają już własne rodziny. Komunikujemy się od czasu do czasu, ale bardzo dobrze rozumiem, że nie będę w stanie otrzymać od nich tyle uwagi, co wcześniej. Myślę, że to normalne. Ale ta świadomość wcale nie pomaga.

Dlatego postanowiłam coś zrobić i złożyłam wniosek do sanatorium, żeby odpocząć i zmienić otoczenie. Nie tylko odpoczęłam, ale cudownie się bawiłam.

W sanatorium poznałam interesującego mężczyznę, Jarosława. Jest rozwiedziony, ma dorosłą córkę, która nadal z nim mieszka. Dobrze
się razem bawiliśmy, polubiliśmy się. Do tego stopnia, że zdecydowaliśmy się razem zamieszkać.

Zaoferowałem swój dom, bo mieszkam sama. Najpierw jednak wszystko należało sformalizować zgodnie z prawem. Nie mieliśmy potrzeby urządzać wielkiego wesela. Woleliśmy to zrobić sami, iść do urzędu i się pobrać. Planowaliśmy to zrobić na początku sierpnia.

Ale nagle pojawiły się problemy. Moje rodzone dzieci kategorycznie sprzeciwiają się mojemu szczęściu! Nie chcą, żebym ponownie wyszła za
mąż i była szczęśliwa z bratnią duszą przy boku.

Co więcej, zarówno syn, jak i córka odmawiają mi tego prawa z równą stanowczością. Wręcz postawili mi ultimatum albo on albo one.

W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co właściwie było przyczyną takiego uporu. Przecież są dorośli. Muszą rozumieć, że mama też ma prawo do szczęścia.

Myślałam nawet, że może boją się, że nowy ojczym zabierze im dom. Więc od razu to zaznaczyłem: podpisujemy umowę w tej sprawie,
bo ta nieruchomość należy i będzie należeć tylko do moich dzieci. Kropka.

Ale to ich nie przekonało. Powiedzieli, że nie, wcale nie o to chodzi i robili mi wyrzuty, że ich o to podejrzewam.

I coś się zmieniło. Jeśli wcześniej syn lub córka dzwonili do mnie maksymalnie raz w tygodniu, teraz jednym głosem zapraszają mnie
do zamieszkania z jednym z nich! Abym sprzątała, gotowała i zajmowała się wnukami. Jakby spiskowali. Może wcześniej byłabym z tego bardzo zadowolona byle tylko być bliżej nich. Ale teraz chcę żyć własnym życiem u boku mężczyzny, którego pokochałam.

Po prostu tego nie rozumiem. Rodzone dzieci zabraniają matce związku i życia osobistego. Co to jest, jak mam to rozumieć? Proszę o wyjaśnienia, a oni tylko, że to z troski i że przecież go dobrze nie znam i że postępuję nierozsądnie i że powinnam odpuścić, bo po co mi to jeszcze na starość. I szantażują mnie, że nie chcą nikogo nowego w rodzinie i muszę wybierać. Nie chcę, żeby przestały ze mną rozmawiać.

Tak czy inaczej, to moje dzieci. Są mi najbliżsi i najdrożsi. Ale Jarosław też jest mi bliski, czuję się z nim szczęśliwa. Przestałam być samotna i zgorzkniała.

Myślę, że każda normalna kobieta mnie zrozumie.

Muszę więc podjąć decyzję. A to bardzo trudny wybór. Odrzucić dobrą relacje i komunikację z własnymi dziećmi w imię romantycznej relacji? Lub odwrotnie?

I jedna i druga opcja – radości mi nie sprawi. I nikt nie pomoże radą, muszę dokonać wyboru samodzielnie. Ale jestem bardzo ciekawa, co inne
kobiety zrobiłyby na moim miejscu. Będę wdzięczna za Twoją opinię i przemyślenia.